W przedwigilijny wieczór, nasze wesołe autko, ruszyło w długą podróż na południe.
Duszątko, rozłożyło się wygodnie na tylnim siedzeniu i zasnęło. Jedynie, wyłączenie silnika, było sygnałem do otwarcia oczków. Po zatrzymaniu się, mała sprytka, jak na komendę, podskakiwała na czterech łapkach informując nas o chęci poznania nowych miejsc. Spacerek, szybkie lulu – lulu i dalej w drogę, do Bielska.
Po przybyciu na miejsce, wyspana, wypoczęta Dusia, oddała się namiętnej zabawie. Hurra, wreszcie można porządnie rozprostować łapki. Co tam, że jest piąta nad ranem, a my po całej nocy, ledwie stoimy na nogach. Po kilku rundkach wokół domu, psinka ulitowała się nad nami i weszła do środka. Duszka przez długie chwile wpatrywała się w nasze łóżko nie dowierzając, w to, że naprawdę poszliśmy spać, jak to, a kto będzie się ze mną bawił. Ej, no co wy, wstawajcie, już prawie ranek.
Święta.
Ten niezwykły czas sprzyjał spacerkom, zabawom i jedzeniu niekoniecznie psich smakołyków.
Największą radochę, miała Dusia, odwiedzając naszą psią rodzinę. Miska pełna rosołku i kurczaka, takie znalezisko nie trafia się każdego dnia. O, a to co? Na choince rosną ciasteczka, teraz jest dobry moment, nikt nie patrzy … pyyychota. A czy tam przypadkiem nie leży, ugotowana kość, mniam, mniam … Całe szczęście, że suczka mojego brata, Bubka (owczarek staroangielski), należy do wyrozumiałych piesków. Psinka nic sobie nie robiła z gościa łakomczucha. Co innego na spacerach, tu nie było litości. Czy to się podobało Duszce czy nie, maluszka była systematycznie zaganiana jak owieczka. Bubcia okazała się bezkompromisowa. Na przemian tarmosiła i obszczekiwała Dusię prowokując ją do zabawy. Kudłata kula nie dawała za wygraną.

Bubcinka z Duszką








Codziennie Duszka poznawała nowe miejsca, ludzi i szlaki leśne. Przeżyliśmy ten czas bardzo intensywnie, a mimo to, wyjeżdżając czuliśmy niedosyt i smutek. Tak bardzo chciało się zostać dłużej. Tym bardziej, że szykował się zjazd Emisiowych dzieci. Ehh, szkoda to wielka, że czas nie pozwolił nam spotkać się z Duszkowym rodzeństwem. Mamy nadzieję, że los da nam jeszcze możliwość nadrobienia tej straty.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na „starych śmieciach”. Duszka błyskawicznie zaadoptowała się w nowym dla niej miejscu, po godzinie przechadzała się jak po swoim terytorium. Nowy wujek również przypadł jej do gustu. Tym bardziej, że karmił maleństwo tym, na co tylko Dusia spojrzała. Pobyt w Warszawie można określić: hulaj Dusz`ka piekła nie ma. Ależ to była wyżerka. Maleństwo rozbrykało się na dobre. Wystarczyła chwila nie uwagi, aby Duszkowy pysio wylądował w moim bigosie. Dobre maniery pieseczek zostawił chyba w Gdyni.


Czy musimy wracać ...

No to, foch

Sylwester.
Nie ukrywam, baliśmy się tego czasu. Sylwestrowa noc to chyba najbardziej stresująca pora dla wszystkich zwierzaków. Tymczasem nasza Duszka, huczne fajerwerki, zniosła całkiem dzielnie. Przynajmniej tak nam się wydaje, bo tak do końca, nie wiemy, co się działo w Duszkowym serduszku. W każdym razie, w trakcie najintensywniejszych wystrzałów, psinka, na przemian, sadziła susy po polance, zagryzała patyczki i popijała szampana. Tak, tak … nie wiem, w kogo wdał się nasz aniołeczek, wiem natomiast, że bąbelki szampana nie przeszkodziły jej w degustowaniu nowego trunku … Dodam, że winkiem też nie pogardzi. Gdy tylko dorwie się do naszego składziku, namiętnie oblizuje rozpoczęte butelki.
I takim akcentem zakończył się świąteczny czas.
A teraz, śpinka sobie mój mały Aniołeczek. Dusia i jej najnowsza zdobycz: ANGINA!!!
Parę dni temu zaobserwowałam wzmożone ślinienie i ropny zapach z pysia. Początkowo stawiałam na dziąsełka. Tajemnica wyjaśniła się po wczorajszej wizycie u weta. Na szczęście reszta Dusinego zdrowia jest w nienagannym stanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz