Żałuję tylko, że opętana euforią, nie zrobiłam żadnego zdjęcia Duszki z wyprawy do nowego domku. A droga była dłuuuga. Odcinek Bielsko – Gdynia pokonaliśmy w około 8 godzin.
Pamiętam jak bardzo bałam się tak długiej podróży. Dla małego szczeniorka ledwie, co oderwanego od mamusinego cyca, musiał to być nie lada stres.
Tymczasem Duszka okazała się bardzo dzielnym pieskiem.
Myślę, że podróż zniosła całkiem dobrze. Nie było wymiotów, płaczu, siku ani kupki. Żal było mi maluszki, bo strasznie się garnęła do pićka i jedzonka a mimo przygotowanych gazet nie uroniła ani kropelki. Po kolacyjce zastanawialiśmy się nad zmianą imienia na ODKURZACZ!!! :-) Coż za imponujący apetycik.
Naprawdę byliśmy miło zaskoczeni tym jak Duszka zniosła tak długą drogę.
Po przyjściu do domciu pierwszą sprawą było zrobienie ogrooomnej kałuży siurków,
- Uff … ale ulga, prawda Duszko?
Potem nastąpiło żywiołowe zwiedzanie domku.
Pamiętam, że drugą rzeczą, jaką zrobiła było przyniesienie mi rzuconej zabawki. Maleństwo pozwoliło nam zasnąć dopiero przed 4 nad ranem i to po wielkim krzyku i szczeku.
- Bawić się, bawić, ja nie chcę spać.
W kojcu Duszka spędziła 5minut no może 7, wkońcu Pańcia jest twarda :-(
A krzyku narobiła przy tym, co nie miara. Postanowiłam użyć małego podstępu, otóż po zaśnięciu Duszki W NASZYM ŁÓŻKU, przeniosłam ją do kojczyka. Wszystko było by ok, gdyby stworek nie zaczął chrapać … taa … no to sobie pospałam, przecież nie będę małej srajdy szturchać „ejj nie chrap”.
Ehhh, cóż to była za noc …

Sen niczym nie zmącony :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz